cóż...nie można powiedzieć, żeby w trakcie tych dwóch podróży pogoda nas rozpieszczała.
wyjechaliśmy do Rondy przy lekkim zachmurzeniu, przejechaliśmy obłędną serpentyną (nawet M. mówił, że przepaście robią wrażenie, wiec co ja miałam powiedzieć???), na dość spotych wysokościach (w pewnym momencie, wcale nie najwyższym, tabliczka powiedziała, że jesteśmy na 1200 m. n.p.m.). a do tego wszystkiego mocno księżycowe góry.zajechaliśmy na miejsce - i wtedy zaczęło kapać. oczywiście mimo deszczu obejrzeliśmy sobie "pęknięcie" w ziemi, nad którym zbudowano Rondę i jej piękny most:na przeczekanie weszliśmy do muzeum - takiego miejscowego muzeum "szwarc, mydło i powidło", ale okazało się być niezwykle ciekawe. zbiory obejmowały masę staroci - zegary, maszyny do szycia, telefony, aparaty foto i kamery (obłędne!), a przy okazji także kilka narzędzi tortur, oryginalnych! z czasów Inkwizycji. trochę strasznie było to oglądać i czytać, w jaki sposób...brrr.gdy wyszliśmy z muzeum okazało się, że deszcz nie przeszedł, to znaczy - przeszedł. w kolejną fazę - ulewy;) podjęliśmy próbę spaceru:
ale szybko uciekliśmy do auta. droga powrotna nie była już tak emocjonująca, bo główna, szeroka, serpentyny nie tak imponujące - i dobrze, bo popadywało, ściemniało się, ogólnie nieprzyjemnie. na południu Hiszpanii, wbrew moim przypuszczeniom, jest bardzo mało winnic, za to wszędzie, dosłownie WSZĘDZIE rosną drzewa oliwne.
do Nerji wyjechaliśmy w słońcu.
pierwszym punktem była jaskinia - nigdy nie byłam w jaskini (poza Mroźną w Tatrach, ale to jakby nie ta skala).bardzo ciekawie, chociaż mnie zawiodło, że korytarze z malowidłami z epoki kamienia nie są dostępne. więc - niedosyt spory, bo ja kocham takie. myślałam, że może kogoś omotam;)), ale niestety z osób dostępnych był tylko ochroniarz na wejściu i pani robiąca zdjęcia, żadnego badacza albo innego wariata - szkoda. niemniej - jaskinia ogromna (w środku znajduje się największa na świecie naturalna kolumna, ma 32m. wysokości, a w podstawie 13x7m. - została wpisana do Księgi Rekordów Guinessa):
wyszliśmy na zewnątrz - o dziwo, nadal świeciło słońce. jednak w ciągu kilkunastu chwil, kiedy przejeżdżaliśmy z obrzeży do centrum miasteczka, zdążyło się zachmurzyć i zaczęło pokapywać. krótki spacer, ot - nadmorski kurort, chyba nie chcę wiedzieć, co się tam dzieje w szczycie sezonu i pogody...
ciekawe koty tam mają;)
w drodze powrotnej zatrzymaliśmy się pod centrum handlowym celem dokonania zakupów w Carrefourze. wchodzimy - słońce. wychodzimy - burza, pioruny, ulewa, masakra totalna. wot - Costa del Sol, prawda;)
wyjechaliśmy do Rondy przy lekkim zachmurzeniu, przejechaliśmy obłędną serpentyną (nawet M. mówił, że przepaście robią wrażenie, wiec co ja miałam powiedzieć???), na dość spotych wysokościach (w pewnym momencie, wcale nie najwyższym, tabliczka powiedziała, że jesteśmy na 1200 m. n.p.m.). a do tego wszystkiego mocno księżycowe góry.zajechaliśmy na miejsce - i wtedy zaczęło kapać. oczywiście mimo deszczu obejrzeliśmy sobie "pęknięcie" w ziemi, nad którym zbudowano Rondę i jej piękny most:na przeczekanie weszliśmy do muzeum - takiego miejscowego muzeum "szwarc, mydło i powidło", ale okazało się być niezwykle ciekawe. zbiory obejmowały masę staroci - zegary, maszyny do szycia, telefony, aparaty foto i kamery (obłędne!), a przy okazji także kilka narzędzi tortur, oryginalnych! z czasów Inkwizycji. trochę strasznie było to oglądać i czytać, w jaki sposób...brrr.gdy wyszliśmy z muzeum okazało się, że deszcz nie przeszedł, to znaczy - przeszedł. w kolejną fazę - ulewy;) podjęliśmy próbę spaceru:
ale szybko uciekliśmy do auta. droga powrotna nie była już tak emocjonująca, bo główna, szeroka, serpentyny nie tak imponujące - i dobrze, bo popadywało, ściemniało się, ogólnie nieprzyjemnie. na południu Hiszpanii, wbrew moim przypuszczeniom, jest bardzo mało winnic, za to wszędzie, dosłownie WSZĘDZIE rosną drzewa oliwne.
do Nerji wyjechaliśmy w słońcu.
pierwszym punktem była jaskinia - nigdy nie byłam w jaskini (poza Mroźną w Tatrach, ale to jakby nie ta skala).bardzo ciekawie, chociaż mnie zawiodło, że korytarze z malowidłami z epoki kamienia nie są dostępne. więc - niedosyt spory, bo ja kocham takie. myślałam, że może kogoś omotam;)), ale niestety z osób dostępnych był tylko ochroniarz na wejściu i pani robiąca zdjęcia, żadnego badacza albo innego wariata - szkoda. niemniej - jaskinia ogromna (w środku znajduje się największa na świecie naturalna kolumna, ma 32m. wysokości, a w podstawie 13x7m. - została wpisana do Księgi Rekordów Guinessa):
wyszliśmy na zewnątrz - o dziwo, nadal świeciło słońce. jednak w ciągu kilkunastu chwil, kiedy przejeżdżaliśmy z obrzeży do centrum miasteczka, zdążyło się zachmurzyć i zaczęło pokapywać. krótki spacer, ot - nadmorski kurort, chyba nie chcę wiedzieć, co się tam dzieje w szczycie sezonu i pogody...
ciekawe koty tam mają;)
w drodze powrotnej zatrzymaliśmy się pod centrum handlowym celem dokonania zakupów w Carrefourze. wchodzimy - słońce. wychodzimy - burza, pioruny, ulewa, masakra totalna. wot - Costa del Sol, prawda;)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz