sobota, 14 maja 2011

23. Jeres de la Frontera/Spain'11


Jerez. mekka sherry.
ale zanim samo miasto - otóż czasem sobie człowiek jedzie, zwykłą drogą krajową, a nagle zza zakrętu ukazuje mu się taki widok:
natychmiast trzeba się zatrzymać, zawrócić, niekoniecznie zgodnie z przepisami, i zatrzymać się pod tą bramą. warto było...

samo Jerez jest urocze.
ale - czy udało nam się zwiedzić którąś z tamtejszych bodeg? zapomnijcie.
Jerez leży niemal 300 km od Malagi, więc mimo, że wyjechaliśmy dość wcześnie, na miejsce dotarliśmy po 13. a od 13 - wiadomo. SJESTA.
liczyliśmy jednak, że - ale zanim przebyliśmy centrum miasta, robiąc po drodze milion zdjęć, zrobiła się 14.15. stanęliśmy przed bramą bodegi - a tu, TADAM, ostatnie wejście było o 14. trudno...ale żeby chociaż kupić sherry! skąd. ani pół sklepu z trunkami.
szlagbyto.

no cóż. samo miasteczko niesamowicie mi się podobało. upał, wąskie uliczkistare wieże wyzierające zza każdego rogu.czasem pomiędzy zburzonymi murami starej kamienicy można znaleźć ciekawostkę:
nad miastem góruje ogromna katedra (niestety, jak większość hiszpańskich kościołów, zamknięta, godziny zwiedzania bliżej nieokreślone). kojarzyła mi się trochę z Paryskimi Notre Dame czy St. Eustache


polubiłam...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz